środa, 11 grudnia 2002

Mecz Manchester United - Deportivo LaCoruna 2:0

MANCHESTER, Old Trafford
11 grudnia 2002 r.

Kolejny wielki mecz w Manchesterze. Na Old Trafford spotkaly sie jedenastki Manchester United i Deportivo LaCoruna (Hiszpania) walczace o awans do kolejnej fazy Champions League. Jak zwykle bilety (ok. Ł25) byly prawie nie do zdobycia, ale czego sie nie robi dla znajomych z Polski! Dzieki udostepnieniu karty klubowej przez znajomych moglem uczestniczyc w tym wielkim widowisku.


Przed meczem, w czasie meczu i po meczu, na stadionie i wokol niego panowal bezwgledny porzadek. Przyczynily sie do tego miedzy innymi zastepy konnej policji, mnostwo porzadkowych i zakaz spozywania alkoholu na trybunach. Rodziny, ktore stawily sie tutaj razem z dziecmi i seniorami nie musialy obawiac sie o swoje bezpieczenstwo. Kultura ogladania i przezywania tego spektaklu byla doprawdy zadziwiajaca, szczegolnie jesli ktos ma doswiadczenia zdobyte na stadionach Legii Warszawa czy Lechii Gdansk...

Osoby, ktore zajawily sie na stadionie nieco wczesniej mialy okazje podziwiac nazwe klubu ulozona z krzeselek (zdjecie po lewej). Byl tez czas na zrobienie zakupow w ogromnym ManUtd. Megastore - mozna tam kupic wszystko co jest zwiazane z druzyna: od szalikow, szapeczek, poprzez stroje po zdjecia ulubionych graczy.

Wczesniejsze przybycie na arene mialo tez inne zalety - mozna bylo podziwiac rozgrzewke graczy, ktorych oglada sie na ekranach calego swiata. Na zdjeciu ponizej Barthez: bramkarz Manchester United i reprezentacji Francji, tutaj w pozycji parterowej. W tle balet obroncow, pomocnikow i napastnikow United. Ze wzgledu na brak plotow i ogrodzen (nie sa tutaj potrzebne, agresywne zachowania prawie sie nie zdarzaja) mozna bylo obcowac z gwiazdami na wyciagniecie reki.

Krotko przez pierwszym gwizdkiem (19.45) stadion zapelnil sie niemalze co do ostatniego miejsca. Tutejsza prasa nastepnego dnia donosila o 67 tys. widzow, chociaz powinno to byc ok. 65 tys. - wysokosc reklam umieszczanych w czasie meczow Ligi Mistrzow wokol stadionu nie pozwala na ogladanie widowiska w komfortowych warunkach z pierwszych dwoch rzedow.

Tuz przed rozpoczeciem gry obie jedenastki wysluchuja hymnu Ligi Mistrzow, jak gdyby to byl ich hymn narodowy. Warto przyjsc na stadion chociazby dla tej chwili. Nie ma tutaj miejsca na narodowy czy klubowy szowinizm - jeden hymn dla jednej nacji pilkarskiej.

W czasie meczu wszyscy, ale to wszyscy, spiewaja klubowe przyspiewki zagrzewajace pupili do walki. Najczesciej slychac gromkie "Junajted", nie spiewa sie wulgarnych wersow ani obrazajacych druzyne przeciwna. Sposobem na wygranie jest okazanie wlasnej wielkosci, a nie obrazanie przeciwnikow. Kibice hiszpanscy zgromadzeni w swoim sektorze zachowywali sie rownie kulturalnie co pozwalalo na wspaniala zabawe wszystkim zgromadzonym wokol boiska. Reakcja na faule popelniane przez przeciwnikow oraz na bledy sedziego nie byly okrzyki w stylu "Sedzia ch...", ale jedynie przeciagle buczenie. Wiadomo - jak bija lub krzywdza naszych trzeba sie sprzeciwiac!

Pierwszy wybuch radosci nastapil juz w 8 minucie, kiedy Ruud van Nistelrooy zdobyl swoja pierwsza bramke. Pozniej strzelil jeszcze trzy, ale tyle jedna z nich zostala uznana przez sedziego (pozostale dwie byly z pozycji spalonej lub po faulu). Wynik koncowy 2:0 dla United. W ostatnich minutach na murawe wszedl pauzujacy w kilku ostatnich meczach Beckham, bohater Manchesteru, ktoremu widownia zgotowala "standing ovation".

Mecz byl ladnym, zacietym widowiskiem, a wszyscy (lacznie z maskotka - diabelkiem) czekaja juz na final Ligi Mistrzow, ktory odbedzie sie na Old Trafford w maju 2003. Czy zagra w nim Man United?